sobota, 26 kwietnia 2014

Bez przesady

Stało się najgorsze co mogło…Jestem uziemiona.Córek,nieświadoma tego co ją czeka po tej stronie,co raz częściej przejawia chęci przyjścia na świat.Wobec tego była panika,szpital,opanowanie sytuacji,nakaz odpoczynku i skazanie na łóżko.No dobra,mam w pokoju jeszcze dwie pufki do siedzenia.I tak mój świat ograniczył się do dwunastu metrów kwadratowych.Dało by się to jakoś znieść gdyby nie świadomość,że za ścianą teściowa…gdyby nie jej piskliwy głos dochodzący zza drzwi i na siłę przenikający do uszu.Mimo woli.Nie padło by ani jedno słowo skargi z moich ust gdyby nie jej obecność…Bo już doszło do tego,że wcale nie musi okazywac mi swojej fałszywej osoby,nie trzeba wdać się z nią w rozmowe,niekoniecznie musi kłamac w żywe oczy,abym czuła się u kresu wytrzymałośći.Tak,przeszkadza mi jej obecność.Mało tego świadomość,że w ogóle istnieje.A reszta domowników tańczy jak ona zagra…i mężon mój też.Zachwycony,pełen podziwu i wdzięcznośći mamusi za to jak dba o swoją synową i wnuczkę.Bo Fałsz to jej drugie imie i przy ślubnym traktuje mnie niemal z namaszczeniem.Mam zakaz wykonywania jakichkolwiek prac domowych…ale tylko po piętnastej,bo po tej godzinie istnieje ryzyko,że w akcji zobaczy mnie małżon i padnie teza,że teściowa mnie we wszystkim wyręcza.A w godzinach dopołudniowych to mogę szaleć …o nieumytych w tym roku na świętach oknach mowa była co pół godziny…Skończyło się na gadaniu,bo jedyne co mogłam zrobić to połakomić się na to w naszym pokoju.A,że jej plan niewypalił to poskarżyła się przy świątecznym stole…że ona biedna czasu nie miała w tym roku żeby chociaż okna ogarnąć,bo przecież tyle ma zajęcia przy dzieciach.Hahaaa…No właśnie tak zareagowałą część rodziny…bo mówiąc dzieci miała na myśli swoją trzydziestoletnią córkę,syna i mnie żonę jego.Ale za to jak zadbała o córkę swą rodzoną!Nakazała mężowi swojemu obciąć dziecku paznokcie u nóg.I tak oto byłam świadkiem jak ojciec robi pedikiur swojej trzydziestoletniej larwie.Nie kolorem nie trzasnął…a miałam zaproponować,bo mam duży wybór fajnych lakierów. A w  wielkanocny poranek Marzenka wrosła w futrynę gościnnego pokoju.Zbieraliśmy się do uroczystego śniadania…larwa przybyła jako ostatnia i wolne miejsce było tylko koło mnie.Jej konsternacja trwała tak z piętnaście sekund,po czym obruciła się i wycofała do swojego pokoju.Mamusia za nią w te pędy i prosiła aby tamta uraczyła nas swoją obecnością..Maiłam wstać i poprosić mężona o zamianę miejscami,ale on wyczytał to z mojej twarzy i surowym spojrzeniem dał znac,ze nie ma mowy.Marzenka się zlitowała i okazała swoje miłosierdzie,siadając z wielkim  westchnieniem po mojej prawicy.Teściowa  popisała się w lany poniedziałek…Byliśmy u famili na obiedzie i jako,że z niektórymi członkami wcześniej  się nie znałam to osoba moja wzbudziła zainteresowanie.Może poniekąd też z grzecznośći zadawano tyle pytań i mile mnie adorowano przy stole.Rodzina teścia bardzo przypadła mi do gustu…poczucie humoru mojego pokroju i dawno się tak nie uśmiałam i postanowiłam to głośno powiedzieć,dziękując za zaproszenie,miłą atmosferę i dodając,że w wielką przyjemnością się odwdzięcze zapraszając ich jak będziemy już na swoim.Po czułym pożegnaniu zapakowaliśmy się z teściami do samochodu i całą powrotną drogę,czyli czterdzieści kilometrów w korku,słuchaliśmy  jak teściowa nadaje na matkę swojego męża,jego braci,siostrę,ich dzieci i w ogóle przeklina całe pokolenia!Dowiedzieliśmy się też jak nieudane były potrawy na świątecznym stole,które w zadziwiającym tempie znikały z jej talerza,tego,jakim nieudacznikiem jest szwagierka jej i jak teściowa zatruła jej życie.Podsumowała tekstem,że wie,jak to jest mieć zła teściową i dlatego też stara się być jak najlepszą.To już nie chcę wiedzieć  co by było bez tych zapędów ku dobremu…Były chwile,że niebezpiecznym manewrem chciłam doprowadzić do wypadku,bo tylko to sprawiłoby aby się zamknęła!Ale zapanowałam nad emocjami i logika zwyciężyła.Jednym słowem przedawkowała mi się jej osoba,szkoda,że nie ma możliwośći pójść na odwyk.Modlę się o utrzymanie się ładnej pogody.Dzięki temu zabiera dziecko,czyli Marzenkę,na codzienne spacery i nie ma ich w domu tak od godziny do dwóch.Jakiż to luksus!Tyle,że dzisiaj widzę za oknem szare tło…nie wiem czy los podaruje mi kolejny prezent, i wypchnie słonko zza chmur kusząc je do spaceru…
Grzecznie łykam leki,nie nadwyrężam się,poleguje i robię wszystko w zwolnionym tempie.Na uwadze mam przede wszystkim dobro swojego maleństwa,ale także nadzieję,że ten stan szybko minie i będę mogła swobodnie wyjść z domu.Jak na złość,sytuacja z budową się komplikuje,co oznacza pewne opóźnienia i nasza przeprowadzka rozmywa się na horyzoncie...
Taka fata morgana.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Napedzona złością

Chyba sama siebie oszukuje,wciąż szukając usprawiedliwień dla teściowej…
Ta cicha wojna która między nami kiedyś  wybuchła trwa i trwa..Zrobiła się taka podchodowa.
Więcej winy widze we mnie.Tak.Po pierwsze,bo ustawiam się zawsze w pozycji ofiary,z góry zakładam swoją przegraną.Zamiast atakować to czekam na ciosy a potem bronię się wszelkimi siłami,które szybko mnie opuszczają.I poddaje się.Po drugie,bo nie jestem osobą złośliwą..nauczona grzecznośći i pokory daje fory teściowej..w końcu jest starsza,matka mężona mego i na dodatek na własnych włośćiach.Po trzecie,bo żywicielką moją jest i to od jej wspaniałomyślnośći,dobrej woli i gestu zalezy moje śniadanie,spokojna noc i ciepła kąpiel.Po czwarte,bo nie chcę dodawać oliwy do ognia, non stop się gryźć i stawiać mężona między młotem a kowadłem.Po piąte i co najgorsze...jest to moim przekleństwem  i zmorą.Potrafię wybaczać.Oczywiście wszystkim,tylko nie sobie,ale to nie ta bajka…Tamta doskonale zdaje sobie z tego sprawę i idealnie wykorzystuje swoją pozycje,tak samo jak moją życzliwość i słabośći.Co na to mężon?No…jego też umiem usprawiedliwić!Bo to matka jego i nawet jak się z nią do końca nie zgadza,to dla świętego spokoju przyznaje jej racje.Bo przeciez dzięki niej mamy co jeść,dach nad głową i opierunek.Bo nigdy nie wiadomo jak się los potoczy i czy jeszcze nie pójdziemy w jej łaskę.Wydaje mi się ,że pół litra i godzina sam na sam z teściem  wystarczyłyby,abym usłyszała fajne ciekawostki.Na co dzień na krótkiej smyczy uwiązany i boji się nawet zaskomleć,ale czuje,że ma ochotę szczekać i gryźć.Słyszałam od siostrzenicy teściowej niepochlebne historie…jej bratowa,która mieszka dwa bloki dalej też trzyma się na dystans.Z rodziną swojego męża to zero kontaktów.Z sąsiadami na  wymuszone „dzień dobry” jest,koleżanek nie ma i nawet się tym chwali.
Prawdziwe,choć nieładne naświetlanie teściowej nie pomogło…Wciąż widzę   winę przede wszystkim  w sobie...gdybym mogła wygarnąć jej z pewnością by mi ulżyło.Tymczasem trzeba się męczyć,z nią i samą sobą,jeszcze te kilka miesięcy.
Na początku postu piszę o oszukiwaniu samej siebie…muszę.Nie znajduje innego rozwiązania jak usprawiedliwienia dla jej poczynań aby jakoś łagodzić sytuacje.Tym samym jednak wielką krzywdę wyrządzam samej sobie...ustępując na każdym kroku i wycofując się,robie miejsce na jej kolejny wredny występek.

I tak się napędza to błędne koło.

środa, 2 kwietnia 2014

Wczesnoporanne bredzenie

Trudno jest obiektywnie przedstawiać swoją prawdę.Czasami wydaje mi się,że przesadzam,a innym razem,że jest naprawdę gorzej od tego niż przedstawiam.Obawiam się,że moje podejście często ma uwarunkowanie hormonalne albo nastrojowe,więc ta prawda eskaluje gdzieś w jedną i  w drugą stronę.Są też takie dni jak dzisiaj..wyciszenia.Mimo licznych zmartwień budze się rano jako tabula rasa i jest nowy begining.Niech wszystko dzieje się na nowo a co było a nie jest nie piszę się w rejestr.I własnie takie dzionki lubię najbardziej.Niebo ma kolor świtu,ale niebawem zakoloruje je pomarańczowa łuna słońca.Mimo ciężkiej nocy czuję się wyspana i wypoczęta.Córek kopała i dokazywała,ale i tak ją przechytrzyłam i udało mi się pospać na raty.A mąż przytulał i gdy wychodził do pracy poczęstował tradycyjnym buziakiem.

Młodej żonie bywa ciężko zrozumieć pewne sprawy.Mnie zupełnie niedawno udało się przekonać do słów,że powinniśmy z mezonem strzelac do jednej bramki.Niby takie oczywiste a jednak nie chciałam się temu poddać.Bo ja taki chojrak życiowy jestem.Zawsze pod prąd!No i okazuje się,że jeśli ma być wyjątek od tej zasady to niekoniecznie musze nim być ja.Bo odkąd celuję do tej samej bramki co ślubny,nie wazne czy właściwej,to jest lepiej.To znaczy wygrywam..ba bije na głowę teściową,szwagierkę i wszelkie inne stworzenia biorące jakiś udział w naszym życiu.Nie,nie naginam przy tym własnych zasad…Postępuje ostrożnie i metodycznie.Tyle,że ta wygrana to nie jest efekt jakiejś walki,bo ta skończyła się z chwilą gdy w pewnej sprawie stanęłam murem za mężem a On przy najbliższej okazji poparł mnie każdym argumentem jaki przyszedł mu na język.Niekoniecznie trafionym.Ale liczy się może nawet bardziej niż taki mocny as.Bo przecież skoro syn tak obstaje za żoną,nawet za cenę posądzenia go o głupote,to chyba łatwo nie będzie wyperswadować mu,że nie ma racji.Poza tym chyba czas na to,aby wszyscy zrozumieli,że tu o rację nie chodzi.My po prostu dojrzeliśmy do tego,aby budować nasze terytorium.My.Państwo X.Ja,meżon i córek.I wara temu kto chciałby wtargnąć w nasz świat z niecnymi zamiarami.