Stało się
najgorsze co mogło…Jestem uziemiona.Córek,nieświadoma tego co ją czeka po tej
stronie,co raz częściej przejawia chęci przyjścia na świat.Wobec tego była
panika,szpital,opanowanie sytuacji,nakaz odpoczynku i skazanie na łóżko.No
dobra,mam w pokoju jeszcze dwie pufki do siedzenia.I tak mój świat ograniczył
się do dwunastu metrów kwadratowych.Dało by się to jakoś znieść gdyby nie
świadomość,że za ścianą teściowa…gdyby nie jej piskliwy głos dochodzący zza
drzwi i na siłę przenikający do uszu.Mimo woli.Nie padło by ani jedno słowo
skargi z moich ust gdyby nie jej obecność…Bo już doszło do tego,że wcale nie
musi okazywac mi swojej fałszywej osoby,nie trzeba wdać się z nią w
rozmowe,niekoniecznie musi kłamac w żywe oczy,abym czuła się u kresu
wytrzymałośći.Tak,przeszkadza mi jej obecność.Mało tego świadomość,że w ogóle
istnieje.A reszta domowników tańczy jak ona zagra…i mężon mój
też.Zachwycony,pełen podziwu i wdzięcznośći mamusi za to jak dba o swoją synową
i wnuczkę.Bo Fałsz to jej drugie imie i przy ślubnym traktuje mnie niemal z
namaszczeniem.Mam zakaz wykonywania jakichkolwiek prac domowych…ale tylko po
piętnastej,bo po tej godzinie istnieje ryzyko,że w akcji zobaczy mnie małżon i
padnie teza,że teściowa mnie we wszystkim wyręcza.A w godzinach dopołudniowych
to mogę szaleć …o nieumytych w tym roku na świętach oknach mowa była co pół
godziny…Skończyło się na gadaniu,bo jedyne co mogłam zrobić to połakomić się na
to w naszym pokoju.A,że jej plan niewypalił to poskarżyła się przy świątecznym
stole…że ona biedna czasu nie miała w tym roku żeby chociaż okna ogarnąć,bo
przecież tyle ma zajęcia przy dzieciach.Hahaaa…No właśnie tak zareagowałą część
rodziny…bo mówiąc dzieci miała na myśli swoją trzydziestoletnią córkę,syna i
mnie żonę jego.Ale za to jak zadbała o córkę swą rodzoną!Nakazała mężowi
swojemu obciąć dziecku paznokcie u nóg.I tak oto byłam świadkiem jak ojciec
robi pedikiur swojej trzydziestoletniej larwie.Nie kolorem nie trzasnął…a miałam
zaproponować,bo mam duży wybór fajnych lakierów. A w wielkanocny poranek Marzenka wrosła w futrynę
gościnnego pokoju.Zbieraliśmy się do uroczystego śniadania…larwa przybyła jako
ostatnia i wolne miejsce było tylko koło mnie.Jej konsternacja trwała tak z
piętnaście sekund,po czym obruciła się i wycofała do swojego pokoju.Mamusia za
nią w te pędy i prosiła aby tamta uraczyła nas swoją obecnością..Maiłam wstać i
poprosić mężona o zamianę miejscami,ale on wyczytał to z mojej twarzy i surowym
spojrzeniem dał znac,ze nie ma mowy.Marzenka się zlitowała i okazała swoje miłosierdzie,siadając
z wielkim westchnieniem po mojej
prawicy.Teściowa popisała się w lany
poniedziałek…Byliśmy u famili na obiedzie i jako,że z niektórymi członkami
wcześniej się nie znałam to osoba moja
wzbudziła zainteresowanie.Może poniekąd też z grzecznośći zadawano tyle pytań i
mile mnie adorowano przy stole.Rodzina teścia bardzo przypadła mi do gustu…poczucie
humoru mojego pokroju i dawno się tak nie uśmiałam i postanowiłam to głośno
powiedzieć,dziękując za zaproszenie,miłą atmosferę i dodając,że w wielką przyjemnością
się odwdzięcze zapraszając ich jak będziemy już na swoim.Po czułym pożegnaniu
zapakowaliśmy się z teściami do samochodu i całą powrotną drogę,czyli
czterdzieści kilometrów w korku,słuchaliśmy
jak teściowa nadaje na matkę swojego męża,jego braci,siostrę,ich dzieci
i w ogóle przeklina całe pokolenia!Dowiedzieliśmy się też jak nieudane były
potrawy na świątecznym stole,które w zadziwiającym tempie znikały z jej
talerza,tego,jakim nieudacznikiem jest szwagierka jej i jak teściowa zatruła
jej życie.Podsumowała tekstem,że wie,jak to jest mieć zła teściową i dlatego
też stara się być jak najlepszą.To już nie chcę wiedzieć co by było bez tych zapędów ku dobremu…Były
chwile,że niebezpiecznym manewrem chciłam doprowadzić do wypadku,bo tylko to
sprawiłoby aby się zamknęła!Ale zapanowałam nad emocjami i logika zwyciężyła.Jednym
słowem przedawkowała mi się jej osoba,szkoda,że nie ma możliwośći pójść na
odwyk.Modlę się o utrzymanie się ładnej pogody.Dzięki temu zabiera
dziecko,czyli Marzenkę,na codzienne spacery i nie ma ich w domu tak od godziny
do dwóch.Jakiż to luksus!Tyle,że dzisiaj widzę za oknem szare tło…nie wiem czy los podaruje mi kolejny prezent, i wypchnie słonko zza chmur kusząc je do spaceru…
Grzecznie łykam leki,nie nadwyrężam się,poleguje i robię wszystko w zwolnionym tempie.Na uwadze mam przede wszystkim dobro swojego maleństwa,ale także nadzieję,że ten stan szybko minie i będę mogła swobodnie wyjść z domu.Jak na złość,sytuacja z budową się komplikuje,co oznacza pewne opóźnienia i nasza przeprowadzka rozmywa się na horyzoncie...
Taka fata morgana.