Przymykam oczy na
pewne zdarzenia,udaje,że niektóre sytuacje nie miały miejsca,wmawiam sobie,że
to nie tak jak to wygląda…Że to wszystko moje hormony
ciążowe,przewrażliwienie,zły odbiór danych.A gdy już nie znajduje
usprawiedliwień i wytłumaczenia to zagryzam zęby,zaciskam pięści i robie
wszystko aby nie zareagować.Udaje się w 90 % .Z jednej strony jestem z siebie
dumna,bo otwarta wojna z tesciową mogłaby
skutkowac brakiem dachu nad głową czy zupy w misce a powinnam przetrwać
jeszcze trochę,właśnie po to aby jak najszybciej zakończyć ten etap współżycia
z nią i jej mężem oraz córką.Z drugiej co raz trudniej mi spojrzec sobie w
oczy,za to że pozwalam się tak traktować,poniżać,obrażać…Mówią,szanuj się a
uszanują Cię inni.Ale znam tez takie powiedzenie,w którym mowa o
wykorzystywaniu czyjejś życzliwośći.I może to jest tak,że wybieram to co mi
akurat pasuje i nie jestem w stanie spojrzeć prawdzie w oczy,ale mi na szacunku
teściowej nie zależy.Nie mam zamiaru go zdobywac.Bo w jej mniemaniu zasluga
oznaczałaby przytakiwanie i hipokryzja a na to nie umiem się zdobyć.Mogę
przemilczeć,mogę niedopowiedzieć,umiem trzymać język za zebami nawet wtedy gdy
należy się odezwać,ale nie potrafię zachowac się wbrew swoim zasadom a już na
pewno nie udawać i zgadzać się dla zasady.Ostatnio sporo w moim życiu takich
sytuacji gdzie wywierana jest na mnie presja…gdy ona wyczekuje,że przytaknę,że
się z nią zgodzę albo będę biła brawo.Nie,ode mnie oklasków niech się nie spodziewa!A
już na pewno nie umiałam przemilczeć rozmowy w której dawała mi dobre rady i
stawiała się jako przykładna matka i żona.A jak doszło do tego,że dawała mi
lekcje życia to już mi wszystko zobojętniało i choć bardzo dyplomatycznie to
powiedziałam swoje.Niech uczy Marzenkę!Bo tamta z pewnością nie wie co znaczy
życie.
Jak w ogóle można
mieć taki tupet i dawać mi rady,wzorując
się na przykładach o których nie ma się pojęcia.Nie chcę opisywać konkretnych
zdarzeń,ale z całą pewnością mogę je porównać do tego,że teściowa moja opowiada
z zachwytem jak jest w Amazonii…z wszystkimi szczegółami,emocjami,zagrożeniem
jakie niesie tamta dzicz,podczas gdy jej najdalszą podróżą było wyrwanie się
pekaesem 500 km od domu na ślub swojego syna.I nawet to okupione było łzami i
pretensjami,że musi się fatygować,że Marzenkę na 3 dni trzeba samą w domu
zostawić,że to taki kłopot.No,ale to na marginesie…Miałam dużo szczęście w
dotychczasowym życiu,że nie spotkałam rownie zakłamanej osoby.A może to i
nieszczęście,bo nie jestem przygotowana i zahartowana?
A ślubny mój..już
sama nie wiem,bo rozmowy na ten temat to są ekstremalne tabu i lepiej nie
wywoływac wilka z lasu,ale albo udaje że tego wszystkiego nie rozumie albo
faktycznie tak zapatrzony w mamusie,że nie widzi.Nie mam w nim
oparcia…zresztą,akurat w tej kwestii nie szukam go tam bo wiem,że spotkam się z
dezaprobatą.W rodzinie są przebąkiwania na ten temat,że mi współczują,że
teściowa fałszywa,że dwulicowa,ale nikt nie ma odwagi powiedzieć tego głośniej…
A chciałabym,bo
myśle,że trochę by mi ulżyło.Tyle,że znam tesciową na tyle,że śmiało mogę się
powołac na powiedzenie „pluj świni w ryj a powie,że ciepły deszcz pada”
W sumie to są
momenty gdy to wszystko co się dzieje nawet mi pasuje.Bo kształtuje to moje
podejście i kiedyś łatwiej będzie mi powiedzieć „nie” A przyjdzie taki czas,gdy
się zestarzeją czy pochorują…choć daj im Panie Boże zdrowie i długie życie,co
by swoją latoroślą się zajmowali.No ale przy naturalnej koleji wydarzeń kiedyś
odejdą i chyba a raczej na pewno ktoś będzie musiał zająć się Marzenką.I
właśnie gdy w swoich rozmyślaniach dochodzę do tego momentu to pojawia się
wielkie NIE jako zapłata za moje łzy i nerwy,podczas gdy powinnam beztrosko
delektowac się swoim stanem i w spokoju oczekiwać przyjścia na świat mojego
dziecka.Tego,że zatruwają mi ten cudowny okres nie zapomnę nigdy!